Spalinowe czy elektryczne Mini JCW? Mówię: sprawdzam
Stało się. Szybkie i dające ogromną radość z jazdy Mini John Cooper Works jest (również) elektryczne. Czy to koniec pewnej ery? Nie do końca i doskonale rozumiem osoby, które zdecydują się na elektryka.
Jeśli nigdy nie jeździliście "Miniakiem" John Cooper Works, wystarczy powiedzieć, że jest to chyba jedyne przednionapędowe auto, które brałbym pod uwagę przy zakupie wozu do zabawy. Nawet słabsza wersja S jest w zupełności wystarczająca jako auto dla entuzjasty. Na potwierdzenie tej tezy podpowiem, że właścicielami Mini w naszej redakcji są lub były aż trzy osoby. Coś musi być na rzeczy.
Tymczasem marka stoi przed wyzwaniami, o których nie muszę chyba wspominać. Nacisk na mniejszą emisję dwutlenku węgla, normy hałasu, uniezależnienie się od ropy i masa innych politycznie trudnych tematów wymagają, by auta stały się elektryczne, bądź przynajmniej były hybrydowe. Na szczęście – i mówię to całkowicie poważnie – koncern BMW zdaje sobie sprawę, że wskoczenie na głęboką wodę elektryfikacji może skończyć się poważnymi obrażeniami. Prawda, Volkswagenie?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plebiscyt Samochód Roku Wirtualnej Polski 2025
Dlatego wersja John Cooper Works, ta najbardziej szalona, najgłośniejsza i najszybsza, jest dostępna w wersji zarówno spalinowej, jak i elektrycznej. Nikt nie naciska, nikt nie nalega, a mimo to w Polsce co czwarte Mini wyjeżdżające z salonu jest elektryczne. Spalinowe "Miniaki" mają 4 cylindry, dwa litry pojemności, 231 KM i "robią" setkę w 6,1 s. Zapewniam jednak, że liczby nie mają tutaj żadnego znaczenia – przednionapędowe Mini są u mnie na tym samym poziomie radości z jazdy co Mazda MX-5. Tego nie da się przełożyć na suche cyferki.
Elektryczny John Cooper Works jest oczywiście cięższy – waży 1730 kg, kiedy spalinowy odmierza na wadze 1405 kg. Moc to 258 KM, choć sprint do setki to bardzo porównywalne 5,9 s. Oczywiście zza kierownicy przyspieszenie do 50 km/h wgniata w fotel, a później, jak to w elektryku, sprawia mniejsze wrażenie.
Którego wybrać? Trudno powiedzieć – jeśli jesteście przeciwko elektrykom, nie zamierzam zmieniać waszego zdania. Tak samo, jeśli możecie ładować się w garażu i dziennie przejeżdżacie około 50 km, sami zdecydujcie czy możecie już przejść na elektromobilność. Za to pod względem szeroko pojętego "upalania" mam dwie obserwacje.
Wersja spalinowa jest nerwowa (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) przy gwałtownej zmianie kierunku. Mini od zawsze miało ogromną masę na przedniej osi, więc przy omijaniu przeszkód "wjeżdżacie przodem", starając się jakoś utrzymać tył w ryzach. Plus jest taki, że na ostrych zakrętach spalinowe Mini zarzuca tyłem bardzo przewidywalnie.
Elektryk? Idzie jak przyklejony, choć oczywiście to kwestia masy. Wybierz linię, skręć kierownicą, a nisko osadzona bateria zrobi resztę. Nie ma strzałów z wydechu, ale jazda jest przyjemna, emocjonująca i nadzwyczaj – w porównaniu do odmiany spalinowej – precyzyjna.
Tyle tylko, że przy wjechaniu na płytę poślizgową i szarpak, przy około 50 km/h, wersja elektryczna jest nie do opanowania. O ile w odmianie spalinowej scenariusz jest prosty – kontra, uspokojenie auta i hamowanie z użyciem ABS-u, tak w przypadku elektryka jest to zadanie o wiele, wiele trudniejsze. Nie chodzi o technikę – masa sprawia, że w 70 proc. przypadków po założeniu kontry stawałem się pasażerem. Najwidoczniej czas reakcji już nie ten… albo auto jest za ciężkie? To jednak chyba jedyny scenariusz, kiedy waga staje się problemem.
Elektryczne Mini oferowane jest w leasingu Comfort Lease. Przy przebiegu 10 tys. km, umowie na 24 miesiące i opłacie wstępnej w wysokości 15 proc. miesięczny koszt netto to 1390 zł. Wersja spalinowa, przy identycznych warunkach umowy, kosztuje 1488 zł. Ale pamiętajcie – JCW to odmiana "już za bardzo". Większości wystarczy zwykła "eska".